Narodziny ARMA-PL

Bartłomiej Walczak, © 2002 ARMA

Jest to dla mnie ważna chwila. Od kilku lat moje dzia­ła­nia, z po­czątku nie­świa­dome, zmie­rzały za­dzi­wia­jąco (przede wszyst­kim dla mnie!) kon­se­kwent­nie w kie­runku ze­bra­nia grupy lu­dzi, któ­rych ce­lem by­łoby od­twa­rza­nie daw­nych eu­ro­pej­skich sztuk walki ta­kich, ja­kimi rze­czy­wi­ście były.

Z ARMA (wtedy jesz­cze HACA) po raz pierw­szy ze­tkną­łem się w roku 1998, kiedy jesz­cze by­łem człon­kiem pew­nej kra­kow­skiej grupy zaj­mu­ją­cej się „od­twa­rza­niem hi­sto­rii” (wciąż ist­nie­ją­cej), któ­rej na­zwy tu nie wy­mie­nię, po­nie­waż od­sze­dłem z niej per­ma­nent­nie i w dość burz­li­wych oko­licz­no­ściach. Miałem wtedy za sobą może z pół roku do roku tre­nin­gów „walki” dłu­gim mie­czem, w sys­te­mie Zabłockiego, któ­rego pod­stawy prze­ka­zał nam Wojciech Kłosowski z Bielska. Już wtedy, oglą­da­jąc różne po­kazy mia­łem wra­że­nie, że coś tu jest nie do końca tak. Brakowało pracy nóg, cze­goś co dla mnie było oczy­wi­sto­ścią. Zasłony wy­da­wały mi się zbyt sztywne i sta­tyczne. Zacząłem sam eks­pe­ry­men­to­wać.

Wtedy też po raz pierw­szy zo­ba­czy­łem coś, co cał­ko­wi­cie zmie­niło moje po­glądy na szer­mierkę dawną – trak­taty. Były to co prawda je­dy­nie kiep­skie skany z Liberiego i Talhoffera, ale uświa­do­miły mi, że moje po­szu­ki­wa­nia nie są po­szu­ki­wa­niami ślepca, że ist­nieje coś, na czym się można oprzeć. Nagle wszystko sta­nęło na gło­wie. Pomimo iż ni­gdy przed­tem spe­cjal­nie nie in­te­re­so­wa­łem się hi­sto­rią ani nie ćwi­czy­łem żad­nych sztuk walki (wbrew krą­żą­cym na mój te­mat opi­niom), wy­ko­nane po­nad 500 lat temu ilu­stra­cje po­ru­szyły mnie do głębi. Od tej chwili roz­po­częła się moja przy­goda z daw­nymi eu­ro­pej­skimi sztu­kami walki.

Jak więk­szość neo­fi­tów za­czą­łem krzy­czeć na prawo i lewo na te­mat trak­ta­tów, źró­deł i hi­sto­rycz­no­ści szer­mierki „upra­wia­nej” przez osoby za­an­ga­żo­wane w pol­ski ruch ry­cer­ski. Myślałem: „dla­czego Wy tego nie wi­dzi­cie? Przecież ma­cie to przed oczami! Czy tak trudno jest za­ak­cep­to­wać, że coś się robi nie tak?”. Oczekiwałem ma­so­wego na­wró­ce­nia na „je­dyną słuszną drogę”. Oczywiście, ocze­ki­wane na­wró­ce­nie nie na­de­szło, spo­tka­łem się za­miast tego z dość twar­dym mu­rem igno­ran­cji i wyż­szo­ści. W końcu moją „za­bawę w ry­cer­stwo” do­piero za­czy­na­łem.

Moje pierw­sze próby ciężko na­zwać pracą ze źró­dłami – ana­liza spro­wa­dzała się do pa­trze­nia na ry­ciny. Potem i tak ro­bi­łem to, co mi przy­cho­dziło do głowy. Nie ma­jąc żad­nego do­świad­cze­nia mu­sia­łem pro­wa­dzić tre­ningi Bractwa Orlich Gniazd. Było to dla mnie bar­dzo po­ucza­jące, acz­kol­wiek nie po­wiem, że­bym wtedy upra­wiał szer­mierkę hi­sto­ryczną. Tylko wy­da­wało mi się, że to ro­bię. Moje pierw­sze kroki spi­sa­łem w eseju „Filozofia obrony”, który znaj­duje się na stro­nie BOG. Kiedyś by­łem z niego bar­dzo dumny, te­raz bu­dzi on we mnie tylko no­stal­gię i wspo­mnie­nie daw­nej na­iw­no­ści.

Dostrzegłem wtedy przed sobą kon­kretny cel, ja­kim było spro­wa­dze­nie Johna Clementsa do Polski i po pew­nych pe­ry­pe­tiach udało mi się go zre­ali­zo­wać. Seminarium było w pew­nym stop­niu nie­wy­pa­łem – nie po­ka­zało się wiele osób, straty fi­nan­sowe były ogromne. Miałem na­dzieję, że przy­je­dzie sporo osób z ru­chu ry­cer­skiego, a po­ja­wiły się rap­tem 3 albo 4. Większość lu­dzi była w ża­den spo­sób nie­zwią­zana, po­ja­wiło się też kilka osób z za­gra­nicy. Dla mnie jed­nak li­czyło się to, że mia­łem oka­zję zo­ba­czyć (i od­czuć na wła­snej skó­rze!) wiele trak­ta­to­wych tech­nik w dzia­ła­niu. Byłem pod wra­że­niem.

W mię­dzy­cza­sie Grzegorz Żabiński – dok­to­rant hi­sto­rii UJ, brat Sylwii, mo­jej na­rze­czo­nej – wy­je­chał na Węgry, gdzie spo­tkał Russella Mitchella, jed­nego z pierw­szych po­waż­nych fa­scy­na­tów daw­nych sztuk walki. Tam z ko­lei on zo­stał „za­ra­żony” trak­ta­tami i od tego czasu za­czę­li­śmy w pew­nym stop­niu pra­co­wać nad nimi ra­zem. Razem zbie­ra­li­śmy źró­dła, zy­ski­wa­li­śmy co­raz to nowe kon­takty. Okazało się, że po­dob­nych nam en­tu­zja­stów jest znacz­nie wię­cej.

W mię­dzy­cza­sie po­zna­łem jesz­cze Patryka Skupniewicza, który oka­zał się być ko­lej­nym fa­scy­na­tem. Myśl za­ło­że­nia ARMA-PL za­częła po­woli kieł­ko­wać, głów­nie dzięki niemu. Z cza­sem po­ja­wiało się co­raz wię­cej ta­kich lu­dzi z róż­nych czę­ści Polski. Wszystko co prawda działo się jesz­cze pod szyl­dem BOG, ale po­woli sta­wało się ja­sne, że tych dwóch rze­czy nie da się do końca po­go­dzić. Czego in­nego ocze­kują lu­dzie po tre­ningu „brac­twa ry­cer­skiego”, a czym in­nym jest tre­ning sztuk walki. Jeszcze wtedy nie zda­wa­łem so­bie z tego sprawy.

We wrze­śniu 2001 nie udało nam się już za­pro­sić Johna Clementsa (względy fi­nan­sowe), ale pod szyl­dem HACA Euro Gathering zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy cał­kiem udany zjazd mi­ło­śni­ków daw­nych eu­ro­pej­skich sztuk walki. Poznałem tam Matta Eastona, Lukę Porzio, Colina Richardsa i jesz­cze kilka in­nych bar­dzo cie­ka­wych osób. W grud­niu spę­dzi­łem kilka wspa­nia­łych dni w Monachium, ja­dąc tam na za­pro­sze­nie Clausa Drexlera z grupy Ochs, gdzie uczest­ni­czy­łem w se­mi­na­rium z Jörgiem Bellinghausenem. W mię­dzy­cza­sie Grzegorz za­czął pi­sać swój dok­to­rat z nauk mi­strza Liechtenauera. W końcu za­czę­li­śmy na po­waż­nie pra­co­wać ze źró­dłami.

Tak wy­glą­dała moja – i nie tylko moja – droga. Dzisiaj ARMA-PL jest już fak­tem. Istnieje. Daje Wam moż­li­wość zgłę­bia­nia taj­ni­ków daw­nych sztuk walki nie­za­leż­nie od Waszej ewen­tu­al­nej przy­na­leż­no­ści do któ­re­goś z bractw. Droga, jaką prze­by­li­śmy wraz Grzegorzem, Patrykiem, Radkiem i kil­koma in­nymi oso­bami po­zwoli Wam, mamy na­dzieję, unik­nąć na­szych śle­pych za­uł­ków i przeć do celu, ja­kim jest od­two­rze­nie tech­nik sprzed 500 lat. Wszyscy słu­żymy Wam wie­dzą i po­mocą i pra­gniemy do­cze­kać dnia, w któ­rym to Wy nas cze­goś no­wego na­uczy­cie.